Post
autor: krzysiek » sob lut 11, 2012 7:18 pm
To wszystko zależy od hodowcy. Prawdziwy hodowca nie sprzeda najlepszego ptaka. Byliśmy w zeszłym roku z kolegami u hodowcy stawaków. Same stawaki polskie, trzy kolory: czarny, czerwony i żółty, jeśli się nie mylę po 40 szt. z każdego koloru. Do sprzedania nie miał nic. Był luty, wracaliśmy z wystawy z Poznania. To co miał w gołębniku to były ptaki, które zostawały na przyszły sezon do chowu. Wszystko co na zbycie poszło na jesieni. Po długich negocjacjach właściciel zgodził się sprzedać koledze po parze z koloru, ale te sztuki, które sam wybierze, za cenę chyba ze trzy razy powyżej rynkowej wartości i bez żadnych negocjacji. dobry hodowca ma ten komfort, ze nie musi szukać kupca na swoje ptaki. Taki nigdy nie ma nic do sprzedania. Klient ma być szczęśliwy, że dostanie jakiegokolwiek ptaka od takiego hodowcy i płacić bez negocjacji.Inny przykład. Byliśmy kiedyś u hodowcy górnośląskich koroniastych. Same gelby, roty i lociaki we wszystkich kolorach. Ceny z kosmosu, w setkach złotych za sztukę ale ptaki naprawdę piękne. Kolega pyta, czy nie ma czegoś tańszego. Np. lociak z za małą ilością białych lotek. Hodowca odpowiedział, że nie. Owszem, po najlepszych wychodzą czasami ptaki z błędami rysunku, ale te są na rosół. Młodego lociaka z gniazda sprzedaje po 50 za sztukę . Kolega na to, ze za takiego gorszego da 30. Nic z tego, taki jest bezcenny jako świetne źródło zdrowego mięska. Facet wytłumaczył, że do sprzedania jest tylko najlepszej jakości towar za konkretną cenę. Mógłby wypuścić jeszcze raz tyle młodych i sprzedawać je za połowę ceny ale było by to jak strzał samemu sobie w stopę. Nasycił by rynek kokami i cena na dobre ptaki by spadła. Dlatego jeśli ptak nie jest najwyższej klasy, a wygląda tak, ze spełnił by marzenia większości bazarowych handlarzy, to nadaje się tylko na rosół.Dlatego przyjeżdżają do niego Niemcy i płacą za gelba czy rota po 300 a za lociaka po 150zł. inny przykład. Siedzimy u kolegi, pijemy kawę, nagle podjeżdża super fura. Wielki "mesiek" , czarne szyby, wysiadają "faceci w czerni", każdy duży jak szafa trzydżwiowa z lustrem, czarny garniak, czarne okulaty, jak mistrzowie sumo na gali. Otwierają tylne drzwi i wypuszczają starszego pana z laską. Ten podchodzi do furtki i dzwoni. Pyta o nazwisko, kolega potwierdza. Pan pyta grzecznie, czy może zobaczyć ptaki i ewentualnie coś kupić.OK, idziemy do gołębi. Staruszek zachwycony, "faceci w czerni" nie odstępują go na krok, rozpięli marynarki, by widać było, co mają w kaburach. Klient pyta o ceny konkretnych ptaków, kupuje kilka bez targu, potem chce nabyć stado rozpłodowe. Kolega zdecydowanie odmawia, " faceci w czerni" robią takie miny, że czujemy się nieswojo, ale kolega jest nieugięty. Starszy pan podbija swoją ofertę, w końcu cena dochodzi do dwóch tysięcy za każdą mewkę z gołębnika rozpłodowego. Kolega odmawia, staruszek rzuca jakieś rosyjskie przekleństwo, jego obstawa wygląda tak, jakby chcieli nas wszystkich wytrzepać, żona kolegi blada, ale ten nadal uparty. W końcu obiecuje panu po parce z przyszłorocznych lęgów. Dogadali się , staruszek wyszedł za bramę, "faceci w czerni" wsiedli za nim do auta i odjechali. Wtedy żona kolegi nie wytrzymała. Zrobiła mu straszną awanturę, że ruska mafia za głupie ptaki dom im spali albo nawet głowy pourywa.Na szczęście jej obawy nie miały podstaw, a starszy pan już kilka razy był u kolegi po mewki. Okazało się, że sam jest hodowcą i też najlepszych ptaków nie sprzedaje.Na tych przykładach chciałem pokazać, co różni hodowcę od handlarza. Prawdziwy hodowca nie sprzeda najlepszego ptaka za żadne pieniądze, ale jeszcze bardziej pilnuje się, żeby nie sprzedać koka lub ptaka z wadą , bo tym popsuł by sobie samemu renomę. Jeśli ktoś jest najbardziej utytułowany, ale postępuje inaczej, to jest handlarzem, nie hodowcą.